sobota, 14 listopada 2015

epilog

Od mojego wyjazdu do Kolonii minęło osiemnaście miesięcy. Półtora roku, które zmieniły wszystko. Straciłem dziewczynę, przyjaciół... A to wszystko przez rodziców i ich ślepe poglądy. Przyjeżdżałem do nich tylko i wyłącznie w czasie świąt, a i tak pozostawałem na krótki czas. Nie byli dla mnie kimś ważnym - matka mnie urodziła, "wspólnie" mnie wychowali, zapisali do szkółek piłkarskich... Nic więcej. Ukrywałem przed nimi wszystko, abym mógł mieć to, co kocham. Do dziś żałuję tego, że powiedziałem im o Ines.
W Kolonii zresztą nie jest inaczej. Nauczyłem się wiele, szczególnie tego, aby o niczym im nie mówić. Otóż... Kilka miesięcy temu poznałem Stephanie, o której wie tylko moja siostra i ja. Cudowna dziewczyna, skarb jakich mało... Załatała dziurę, która powstała po stracie In... Jednakże dalej cząstka mojego serca i mózgu coś czuje do niej. Mimo że nie powinno. Pewnie zapomniała o mnie, o tym wszystkim, co jej zrobiłem... Niestety nie dany mi jest jakikolwiek zasób informacji dotyczący jej osoby. Nic, absolutnie. Nawet moja siostra nic mi nie mówi. Czuję się odcięty od tego wszystkiego, co dzieje się w Monachium... To źle.

Przechadzałem się samotnie po parku, zimy jak nie było, tak nie ma, kolejne święta bez śniegu. Poprawiłem czapkę, chowając zmarźnięte dłonie do kieszeń kurtki. Mimo tego było zimno. A ja nie chciałem spędzać dodatkowych chwil w towarzystwie rodziny.
Mijałem wiele szczęśliwych par i rodzin, w każdej widząc In oraz siebie.
Pewnie oświadczyłbym się jej w tym czasie. Mielibyśmy już jakieś poważniejsze plany, dotyczące naszej przyszłości. Szkoda, że wcześniej nie poruszaliśmy tego tematu...
Przez ten czas zastanawiałem się, jakby to wyglądało, gdyby nie było tego wypadku. Czy rodzice uczyniliby to samo, czy zagrali inaczej. A może jednak daliby spokój, widząc to, jak bardzo ją kocham? Niestety, nikt się o tym nie dowie. Było, minęło...
          - Patrick - usłyszałem czyjeś syknięcie. Wysoka postać, ten głos... Toż to Pierre! A obok niego... Niziutka brunetka, jeśli dobrze widzę. Błękitne oczy... Spojrzałem niżej, próbując powstrzymać myśli, że to Ines. Ogromny brzuch... Ciążowy?! Co?! Kobieta wtuliła się w niego.
          - Ines... - wyszeptałem, całkowicie ignorując osobę, jaką był mój przyjaciel. To ona, na pewno. Są razem?!
          - Csii, skarbie - pogładził ją po policzku, a ja zobaczyłem na jej dłoni złoty pierścionek, kiedy tylko schwyciła jego dłoń. Zaręczynowy?! Nigdy w życiu bym nie uwierzył, gdyby ktoś mi powiedział o tym... Co to się do cholery jasnej dzieje?! Co jeszcze jest przede mną do ukrycia przez ten czas?!
          - Przecież Twoja rodzina miała opuścić to miasto - warknął. Źle było mi słuchać tego, jakim tonem się do mnie zwracał. Dwa lata przyjaźni poszły w odstawkę... Ale... Przecież wiadomo, kto to zniszczył...
          - Proponowano im Berlin, ale w niższej stawce, niż do tej pory... Pieprzeni materialiści - zamilkłem. - Widzę, że... Że u Was wszystko dobrze... - widzieć swoją ukochaną, szczęśliwą u boiu innego, a w dodatku Twojego przyjaciela... Boli.
          - Jak najlepiej - wysilił się na uśmiech. In nieśmiało zerknęła na mnie.
          - Musimy już iść - szepnęła, a ja smutno kiwnąłem głową.
          - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że mogłem Was znów zobaczyć... Wesołych świąt - uśmiechnąłem się lekko.
          - Wzajemnie Patrick, wzajemnie - pośpiesznie się oddalili, a ja wróciłem do domu. Melanie siedziała przed telewizorem i oglądała wiadomości.
          - Kiedy miałaś mi zamiar powiedzieć o tym wszystkim? - spytałem ją załamany. Co to była za pieprzona gierka?!
          - Nie chciałam niszczyć tego wszystkiego, co odbudowałeś po wyjeździe. Nawet nie wiesz jak ciężko było mi to ukrywać...
          - Kiedy? - liczyłem, że zrozumie, że chodzi mi o dziecko.
          - Pod koniec stycznia... Przynajmniej tak wszyscy mówią.
Ukryłem twarz w dłoniach, licząc, że uchronię się przed chwilą słabości.
          - Melanie... - po kilku minutach zebrałem się do kupy. Spojrzała na mnie, jedząc piernika. - Wyjeżdżam. Nie wrócę tu nigdy więcej.



__________________
Także witam w zaskakującym samym w sobie epilogu. Chciałyście Patricka i proszę, macie go XD Już od początku, kiedy tylko zabrałam się za to ff, wiedziałam, że epilog będzie właśnie z jego perspektywy :) liczę, że mi wyszło.
Dziękuję Wam za te komentarze (na aktualną chwilę jest ich 38) za każde wyświetlenie, których zebrało się na tę chwilę prawie 1600! Było to krótkie i szybkie ff, prawda? Chciałam coś takiego wydać, przecież w normalnym życiu też tak się toczy, prawda? ;) 

Znaleźć mnie można teraz tutaj:
Entführte
oraz w ff, które planują się pojawić w dalekiej przyszłości:
(tak, nowe ff, a główny bohater chyba Was załamie :v)

poniedziałek, 9 listopada 2015

acht - die liebe [zweite teil]

maj, 2015

Po otwarciu drzwi od mieszkania, przyparł mnie do ściany, całując namiętnie. Zamknął drzwi stopą, aby nie tracić czasu. Przejechał dłonią po długości pleców, w poszukiwaniach suwaka. Gdy go znalazł, uśmiechnął się przebiegle, nie odrywając się ode mnie chociażby na milimetr. Jego ciepłe wargi bez wytchnienia dotykały moich, spragnione wzajemnego kontaktu.
Powoli go rozsunął, po czym złapał za materiał na ramionach, aby go ze mnie zsunąć.
Jego oczy cały czas utrzymywały kontakt z moimi, palce pieściły po raz kolejny odkryte ciało. Z moich warg wydostawały się ciche pojękiwania. Za każdym razem reagowałam tak samo, dalej działał na mnie jak narkotyk.
Złapał mnie za uda, unosząc, abym oplotła go nogami w pasie. Objęłam go za kark, a on cmoknął mnie w szyję i ruszył przed siebie. Puścił mnie dopiero w sypialni. Zdjęłam pośpiesznie buty, po czym się podniosłam, aby i mu pomóc. Zabrałam się za rozpinanie guzików od koszuli, jego dłonie spoczywały na mojej talii. Przejechałam opuszkami palców od jego podbrzusza, aż po policzki. Przygryzł wargę, gdy tylko rozpięłam guzik oraz rozporek. Uśmiechnęłam się, udając niewiniątko. Zdjął z siebie do końca spodnie oraz koszulę, pozostając - jak ja - w samej bieliźnie.
Skradł kolejny pocałunek z moich ust, rozpinając haftki biustonosza. Pozbyłam się z siebie stanika, a on przycisnął moje ciało do swojego. Przeniósł dłonie na pośladki, które pewnie trzymał. Całowałam go po szczęce, przesuwając się coraz niżej. Bawił się gumką moich majtek, po chwili powoli je opuszczając. Palce łagodnie jeździły po biodrach, a także udach.
Gdy i on stracił ostatnią część garderoby, wziął mnie na ręce, po czym znalazł się na łóżku.
Ta delikatność tego wszystkiego, powolne tempo... Rozgrzewało do czerwoności. Zawsze taki był, ale dziś... Nabierało to dodatkowej magii dnia i naszego święta.
Znalazł się na mnie. Jego oczy uważnie się we mnie wpatrywały. Czekał na jakikolwiek sprzeciw z mojej strony.
          - Jestem Twoja - wyszeptałam, wodząc palcem po jego wargach. Przygryzł go z uśmieszkiem cwaniaka.
Poczułam jego dłonie na swoich udach. Masował je, przyprawiając mnie  o jeszcze większą falę przyjemności. Wtuliłam się w jego ramię, czując, jak powoli wchodzi.
Jego wargi składały krótkie całusy od szczęki po ramię i z powrotem, jednocześnie powoli poruszając biodrami.
Atmosfera i pożądanie rosło z każdą chwilą, podobnie jak nasze pojękiwania. Ciała drżały, mimo takiej bliskości dalej odczuwało się, że nie jest ona wystarczająca. Kurczowo uczepiłam dłonie na jego karku, co jakiś czas mocniej je zaciskając. Prędkość zwiększyła się, dokładność tak samo. Biodra dociskały się bardziej, dopóki nie sięgnął nas najwyższy stan uniesienia. Jęknęłam, czując ciepło wewnątrz siebie. Pełne wargi chłopaka natrafiły na moje. Przyspieszony oddech odrobinę nam w tym przeszkadzał, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Zacisnął dłonie na mojej talii, pogłębiając pocałunek.
Jego oczy przepełnione były iskierkami pragnienia, które powoli gasło. Pogładził mnie po policzkach, przeturlając nas na bok. Dalej pozostawał ze mną w tym "uścisku miłości". Przesunął wargi w stronę polika, po czym westchnął w pełni zadowolony.
          - Spotkało mnie największe szczęście - wyszeptał, składając na nim całusa.
          - Mnie większe - odparłam, przekręcając głowę tak, abym mogła na niego spojrzeć. - Po tym wszystkim wreszcie nastał spokój.
***

Mijały kolejne dni, zbliżał się koniec sezonu. Augsburg piął się coraz wyżej w tabeli, Pierre zdobywał masę pochwał, dosłownie od wszystkich. Czy to byli prezesowie i trenerzy innych drużyn, czy zawodnicy FCA... Każdy chciał pozyskać go w kolejnym sezonie. Jednak on nie, swoją przyszłość widzi tylko w Monachium.
Skoro były oświadczyny, to teraz czas na ślub, nieprawdaż? Ową uroczystość planujemy za pięć tygodni. W gronie najbliższej rodziny oraz przyjaciół. Bo kto inny jeszcze jest nam potrzebny do pełni szczęścia? 
Od kilku dni czuję się gorzej. Miewam nudności, wymioty... A w dodatku... Spóźnia mi się okres. Nie mówiłam o swoich obawach Hojbjergowi, po co zawracać mu głowę tym, czego może nie być? Zdarzają się odchyły od regularności miesiączkowania.
Wykorzystałam chwilową poprawę samopoczucia, aby wyeliminować, albo potwierdzić swoją tezę - możliwość bycia w ciąży. Nie wyobrażałam sobie tego teraz... Po powrocie do Monachium planowałam iść na studia, straciłam już rok przez to, co się ze mną działo, miałam też stracić kolejny? Ale z drugiej strony... Jeśli nam się udało... Lepiej być nie może, prawda? Spełni się to, co zawsze chciałam...
Nerwowo ściskałam w dłoniach opakowanie. Iść, czy nie iść... Pierre ma zaraz wrócić, więc lepiej załatwić to od razu... Raz kozie śmierć.
Wykonałam go trzęsącymi się rękoma. To cud, że w ogóle mi się udało. Bojąc się o wszystko, czekałam na rezultat.
Dwie kreski...
Zostanę mamą, a Pierre tatą. Zacisnęłam wargi, próbując się powstrzymać przed płaczem ze szczęścia. Stało się, jestem w ciąży.
Patrzyłam się na test, nie mogąc uwierzyć. W głowie widziałam już naszą szczęśliwą trójkę, spacerującą po Monachium. Potem, gdy upragniony synek pierwszy raz pojawia się na zajęciach w szkółce Bayernu. Pierre kiedyś mi powiedział, że jeśli będziemy mieli dziecko, szczególnie syna, to chciałby aby został jego następcą, aby odziedziczył po nim talent i był jeszcze lepszy. Nikt nie spodziewał się, że to wszystko przyjdzie tak szybko...
Przekręcany klucz w zamku. Kilka uderzeń stóp o podłogę. Dźwięk zrzucanej torby treningowej na podłogę. I standardowe pociągnięcie nosem.
          - Ines? - odezwał się, a mnie ogarnęła fala strachu. Co, jeśli powie, że nie teraz?
          - Jestem w łazience, chodź tu - nie wiem, jakim cudem wypowiedziałam to zdanie. Na pewno wyczuł zmianę w moim głosie. Nie minęło kilka sekund, gdy stał w progu. Spojrzał zlękniony w moją stronę, widząc mnie siedząca na sedesie, w dodatku ze łzami w oczach.
          - Będziemy rodzicami, Pierre - wstałam i powoli podeszłam do niego. Patrzyłam się na niego, podając mu test. Jego oczy rozwarły się do granic możliwości. Spojrzał na mnie, widziałam kłębiące się w kącikach powiek łzy. Padł na kolana i przytulił się do mojego brzucha.
          - Los wynagrodził mi całe zło, zsyłając mi Ciebie i chęć walki o tę miłość - wyszeptał, podnosząc się z klęczek. Złapał moje dłonie, po czym je ucałował.



____________
zdecydowalam, że to będzie ostatni rozdział na tym ff :) już i tak się za dużo działo, o wiele za szybko przy okazji, co nie? 
zdecydowałam, że za tydzień ruszę z Falsches Spiel, z Holgim w roli głównej #staramiłośćnierdzewieje ale to nie znaczy, że nie widziałam Waszych komentarzy jakbyście to chciały poczytać coś z Ivanem oraz bohaterką, noszącą moje imię...:D spokojnie, szykują się takie dwa, więc się nie martwcie, aczkolwiek któreś z nich ruszy najpewniej tuż po zakończeniu Porwanej ^_^
Widzimy się za tydzień (? może wcześniej, zobaczymy, czy zaskoczę Was w tym tygodniu epilogiem, który sam w sobie jest już zaskakujący :v) Tschau!

poniedziałek, 2 listopada 2015

acht - die liebe [erste teil]

Od tamtego pocałunku wszystko się zmieniło. Na szczęście na lepsze. Relacje między mną, a nim jeszcze bardziej się zacieśniły, wreszcie po czterech miesiącach od tamtego dnia postanowiłam spróbować... 
Z każdym mijającym dniem, a potem tygodniem było jeszcze lepiej. Świetnie się dogadywaliśmy, tata uwielbiał Pierra, cieszył się, że wreszcie wszystko jest dobrze. A ja? Byłam szczęśliwa. Mam przy sobie kogoś, kto mnie kocha. Mimo tego mankamentu. Za wszystko i za nic... Taki chłopak, jak on, to skarb jakich mało!

styczeń, 2015

          - Ines - zaczął poważnie na początku tego roku. Byliśmy u mnie, tata w pracy, zresztą jak zawsze. Nie musiał się teraz martwić, co się ze mną dzieje, byłam pod jak najlepszą opieką.
Po jego słowach przeraziłam się nie na żarty, nigdy nie był taki poważny. Złapał moje dłonie i delikatnie je pogładził, jakby chciał mnie uspokoić.
          - Ttak? - ledwo z siebie wykrztusiłam.
          - Zostałem wypożyczony na pół roku... - głos mu się załamał, a w moich oczach z automatu pojawiły się łzy.
Jak to "wypożyczony"? Ma zamiar odejść? Teraz? Po tym wszystkim ma zamiar zniknąć?! Chociaż on powiadomił mnie o tym... Mimo to... Nie przetrwam po raz drugi TAKIEGO ciosu...
          - Gdzie? - szepnęłam, zaciskając nasze dłonie. Nie odważyłam się na niego spojrzeć.
          - Augsburg - zamilkł na chwilę, a ja oczekiwałam ostatecznego ciosu. - Z tego powodu chciałbym się dowiedzieć... Pojechałabyś tam ze mną?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Czy on zapytał się mnie właśnie o to, czy zamieszkam z nim? Czy to moja wyobraźnia próbuje mną zmanipulować, że jednak będzie dobrze?
          - Ines, chciałbym abyś pojechała ze mną do Augsburga, żebyśmy tam razem spróbowali. Kocham Cię i chciałbym żebyś tam ze mną była.
Z moich oczu wypłynęły łzy. Nie wierzę, on tego chce. Kocha mnie tak, że nie chce, aby dzieliła nas jakakolwiek odległość...
          - Oczywiście, że pojadę - odpowiedziałam, gdy tylko odzyskałam język. Ujął moją twarz w swoje dłonie i kciukami starł słone kropelki, które zdążyły wypłynąć.
          - Nie płacz, kochanie - szepnął miękko, sadzając mnie sobie na kolanach. Wtuliłam się w niego, próbując nad sobą zapanować. Niestety z marnym skutkiem. Z rozchylonych warg dalej wydostawał się urywany oddech, podobnie jak z oczu łzy.
          - Csii - gładził mnie po ramieniu. Jego łagodny ton szeptu powoli mnie uspokajał i uświadamiał, że to nie jest sen. Że będzie dobrze. Wreszcie będzie dobrze.
Starłam ostatnie łzy, po czym podniosłam głowę. Jego twarz rozświetlał delikatny uśmiech, który poszerzył się, gdy i ja się uśmiechnęłam. Pogładziłam go po policzku, a on splótł nasze dłonie razem. Uniosłam się, zbliżając swoją twarz do jego. Siedział nieruchomo, oczekując na mój kolejny ruch. Musnęłam jego wargi, zarzucając mu ręce na szyję.
          - Dziękuję - wyszeptałam po chwili, niewiele się odsuwając od niego.
          - Za co?
          - Za wszystko i za nic - posłał w moją stronę czuły uśmiech.

maj, 2015

Od ponad czterech miesięcy mieszkamy w mieście oddalonym od Monachium o 80 kilometrów. Przebił się do składu pierwszej drużyny, rozgrywa całe spotkania... Nie pozostaje nic innego, tylko cieszyć się jego sukcesem.
Dziś mija siedem miesięcy odkąd jesteśmy razem. Dał mi cały dzień, abym zrobiła się na "bóstwo", ponieważ wieczorem zabiera mnie na uroczystą kolację z tejże okazji. Jakie to słodkie. Ciekawe, co zamierza zrobić... 
Przygotowałam sukienkę, buty i wszelkie dodatki, w które miałam się ubrać. Postawić na naturalność, czy się jakoś pomalować? Stojąc przed lustrem zawahałam się, zresztą jak zawsze, gdy tylko mijam jakiekolwiek zwierciadło. Fakt, blizna była mniejsza niż jedenaście miesięcy temu, ale dalej była... Sięgnęłam po podkład i standardowo zaczęłam ją ukrywać. Miałam taką wprawę, że zajęło mi to kilka minut. Delikatnie wytuszowałam rzęsy i pociągnęłam usta różową szminką. Zaczesałam wysokiego koka i ubrałam wcześniej przygotowane rzeczy. 
Kilkanaście minut potem usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zamknęłam drzwi na zasuwkę, aby mnie wcześniej nie zobaczył. 
          - Wróciłem! - zawołał. - Ah, dobrze, rozumiem. Przebiorę się i wychodzimy!
          - Dobrze! - gdy moich uszu dotarł dźwięk zamykanych drzwi od sypialni, opuściłam łazienkę. Usiadłam na kanapie, oczekując na chłopaka. 
          - Witam, piękności tego świata - kucnął przede mną, ubrany w białą koszulę i spodnie od garnituru. Wpadłam w wewnętrzny zachwyt. - Gotowa? 
          - Ależ oczywiście - uchwyciłam jego dłoń, którą do mnie wyciągał. 
Wyszliśmy z mieszkania. Jak na gentelmena przystało, otworzył mi drzwi od strony pasażera. Pół godziny potem zatrzymał auto przed restauracją. Serce podeszło mi do gardła, gdy tylko przekroczyliśmy jej próg. Kelner poprowadził nas do naszego stolika, po czym podał nam karty menu. Drżącą ręką przeglądałam potrawy zawarte w karcie dań, licząc, że Hojbjerg nam coś wybierze. 
Odetchnęłam z ulgą, gdy złożył zamówienie, które przyszło po kilkunastu minutach. W tym czasie wymieniliśmy między sobą kilka drobnych uwag dotyczących błachostek. Denerwował się. Ciekawe czym... 
          - Ines - wydostało się cicho z jego warg. Chrząknął, chcąc zabrzmieć pewniej. - Nawet nie wiem, jak to powiedzieć... 
Spojrzałam się na niego, unosząc brew ku górze. Pierre, co z Tobą? 
Odsunął krzesło przy którym siedział, po czym... Klęknął na kolano...
          - Nie ma chyba słów, które opiszą to, co do Ciebie czuję. Jest to szalone w tym wieku, ale nie chcę tego przeciągać. Chcę, aby cały świat wiedział o tym, że jesteś moja. Więc po prostu zadam to pytanie: czy wyjdziesz za mnie? 
Cała sala restauracyjna zamilkła, każdy się na nas skupił. Moje serce na chwilę się zatrzymało, aby bić kilkakrotnie szybciej. Jego miłość jest tak ogromna, że postanowił spędzić ze mną resztę swojego życia. 
Spoglądał na mnie, oczekując odpowiedzi. 
          - Tak - szepnęłam, a wszyscy zaczęłi bić nam brawo. Wyciągnął z kieszeni spodni granatowe pudełeczko, w którego środku była złota obrączka z niewielkim czerwonym oczkiem. Ujął moją prawą dłoń i założył ją, po czym przytulił. Schwyciłam jego twarz w swoje dłonie i bez zawahania pocałowałam. Brawa na sali stały się głośniejsze, a dla mnie nie liczyło się nic, tylko Pierre.
          - Uczyniłaś ze mnie najszczęśliwszego człowieka na świecie - powiedział, nie odrywając się ode mnie.


___________
witam w pierwszej części przedostatniego rozdziału! zdecydowałam się to podzielić, bo i tak to za szybko się dzieje XD prawda? myślę, czy publikować jeszcze dziewiątkę, czy nie... przynajmniej będzie szybciej do końca...XDDD a co z tym idzie do nowego fanfiction

poniedziałek, 26 października 2015

sieben - das leben

Poznałam wiele nowych osób, nie tylko piłkarzy Bayernu. Całą sesję przesiedziałam w towarzystwie Mitchella, a także... Sary i Dominiki, które doglądały jak ich miłości trenują. Świetnie się bawiliśmy, każdy w tej drużynie aż tryskał pozytywną energią! Aż nawet się nią zaraziłam...
Resztę dnia spędziłam w towarzystwie Hojbjerga. Dużo rozmawialiśmy w tym czasie, a także zrobiliśmy wspólnie obiad. Chyba są dla mnie jakieś nadzieje na powrót do normalności...
Duńczyk siedział ze mną do czasu, dopóki nie wrócił mój tata. Pożegnał się z nami i wrócił do siebie.
          - I jak Ci minął dzień? - zapytał, zajmując miejsce obok mnie.
Uśmiechnęłam się sama z siebie i z przejęciem zaczęłam mu opowiadać o tym, co się dziś działo. Widać, że się cieszył z tego powodu. Że wreszcie jestem radosna.
          - Mógłbym się patrzyć na Twoją roześmianą twarz całe życie - powiedział, tuląc mnie do siebie. - Cieszę się, że wreszcie jest lepiej.
          - Wiem, tato. To dzięki chłopcom - wtuliłam się w niego.
Trwaliśmy w tej pozycji, dopóki nie dostałam SMSa. Pisała Dominika, pytając się, czy nie będziemy mogły się wybrać kolejnego dnia na zakupy. Bez większego namysłu zgodziłam się. Bardzo polubiłam dziewczynę, była prawie moją równolatką, więc niemal od razu udało nam się złapać świetny kontakt. O Sarze też mam dobre zdanie, ale chyba trochę czasu minie, nim nasze relacje się rozwiną.

Pierre spędzał ze mną bardzo, ale to bardzo dużo czasu. Z Mitchem podobnie. A z dziewczynami wychodziłam a to na zakupy, a to do kawiarni... Z każdym dniem czułam się coraz bardziej silniejsza,  w dodatku odkryłam nową pasję - fotografię. Zapominałam o tam tych wydarzeniach...

listopad, 2014

Sprzątałam w starych pudłach, zalegających na dnie szafy. Zastanawiało mnie to, skąd one się tu wzięły, skoro nigdy ich nie miałam. Byłam sama, tata w pracy, Pierre miał do załatwienia kilka spraw. Co miałam robić? Z braku laku postanowiłam chociaż trochę ogarnąć dom, potem nie będę miała na to czasu i chęci. 
Siedziałam na podłodze w pokoju, otoczona kartonami. W kilku z nich były rzeczy związane z moją mamą. Wszelkie pamiątki, fotografie, które nie zawisły na ścianie w salonie... Znalazłam także swoje rzeczy z okresu dzieciństwa. Zabawki, ubranka...
Zawsze miałam to, co chciałam, gdy byłam dzieckiem, teraz zresztą też. Moi rodzice mimo tego, iż należeli do średniej klasy majątkowej, dawali mi wszystko. Miłość szczególnie. Moim największym marzeniem było to, aby moje dzieci miały tak samo, a nawet lepiej jak ja.
Chociaż... Teraz po tym wszystkim boję się. Kto pokocha naznaczoną? Nikt. Czyli moje marzenie o dzieciach uleciało jak bańka mydlana...
Zacisnęłam wargi, zamykając wieczko pudełka, po czym sięgnęłam po kolejne. Było to chyba najgorszą decyzją ostatnich tygodni... 
A więc to tu były schowane wszelkie rzeczy związane z JEGO osobą... Poczułam pieczenie oczu, sięgając po pierwszą rzecz z brzegu. Ostatni dany mi prezent - ten wisiorek... Zacisnęłam w dłoniach zawieszkę w kształcie serduszka. Po jaką cholerę to robił, skoro niedługo potem mnie zostawił?!
Po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy. Muszę się wreszcie zebrać i zapomnieć o nim. Raz na zawsze. Albo zawsze będzie we mnie tkwić, jego osoba na zawsze będzie wywoływać ból i płacz. Kochałam go, w przeciwieństwie do niego... 
Mimowolnie grzebałam dalej. Ledwo widziałam, potok łez się nasilał. 
Nasze wspólne zdjęcia, każdy prezent, jaki od NIEGO dostałam, JEGO koszulki, w których chodziłam na mecze...
Przytuliłam się do jednej z nich, w wyobraźni widząc GO. JEGO ramiona ciasno mnie opłatały, ciało gwarantowało bezpieczeństwo... Ciepłe wargi muskały czoło i szeptały słodkie słówka... Które były zwykłym kłamstwem.
Dość! - usłyszałam głos z tyłu głowy. 
          - Dość - szepnęłam, opuszczając materiał na kolana. Swoim odejściem zniszczył mnie, nie powinien nic dla mnie znaczyć. Absolutnie. Skoro mnie nie kochał, to najwyższy czas, abym wreszcie uczyniła to samo. Zaczęła żyć, tak jakby czas z nim nigdy nie miał miejsca. 
Starłam łzy wierzchem dłoni, po czym schowałam wszystkie rzeczy z powrotem do pudła. Podniosłam się i skierowałam do kuchni, gdzie z szafki wyjęłam taśmę klejącą i nożyczki. Wracając, wstąpiłam do łazienki, gdzie umyłam twarz, pozbywając się resztki śladu po płaczu. Gdy wróciłam do pokoju, szczelnie okleiłam karton, aby nigdy go już nie otworzyć. To koniec, zaczynam nowe życie. 
Patrick Weihrauch to rozdział zamknięty, który nigdy w życiu już nie powróci. Wybrał piłkę, nie mnie. Więc... Mój wybór też padnie na kogoś innego, niźli na niego.
Nie jestem sama, w przeciwieństwie do niego. Mam ojca, przyjaciółki, Mitcha, Pierra... 
Pierre... Na samą myśl o nim robiło mi się cieplej na sercu. Od zawsze był blisko mnie, to on głównie pomagał mi opuścić dno... Niby z Weiserem, ale to on miał większy wkład. Potrafił przyjechać w środku nocy, tak po prostu, na moje życzenie... 
Przez te tygodnie zbliżyliśmy się do siebie. I to bardzo. Stał się dla mnie kimś więcej niż tylko przyjac...
Z zamyśłenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Szybko się podniosłam, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Na mojej twarzy jak z automatu zakwitł szeroki uśmiech, gdy tylko ujrzałam osobę, która stała po ich drugiej stronie. Mitch. Już od progu przykleił się do mnie. 
          - Hej kaleko, tęskniłam - szepnęłam, ściskając go. 
          - Hej piękna, ja też - cmoknął mnie w policzek. 
          - Wejdź, rozgość się, muszę sprzątnąć resztę rzeczy.
          - Rzeczy? - zapytał wyraźnie zaciekawiony, przechodząc ze mną do mojej sypialni. Mina mu zrzedła, widząc pudła walające się po całym pomieszczeniu. 
          - Zakończyłam ten rozdział w swoim życiu - dalej nie podnosiłam głosu. Wzięłam zaklejony wcześniej karton i podałam mu go. - To przeszłość. 
          - Brawo, mała - odparł wyraźnie ucieszony, gdy tylko się domyślił, o co mi chodziło.
          - Kiedyś musiał nadejść ten dzień. To ciągnęło się wystarczająco długo - spojrzałam na niego, a on mi przytaknął. 
          - Witamy w nowym życiu, Ines.

~*~*~*~

Mitch wieczorem zrelacjonował mi to, co usłyszał od Koffour. Nareszcie odcięła się od niego całkowicie. Teraz pora na mnie. Powoli i do przodu... W każdej chwili, kiedy to mogłem ją dotknąć, przytulić... Czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Wreszcie po tylu tygodniach walki z przeszłością zaczęła się uśmiechać, cieszyć wszystkim, co nas otacza...

Przyjechałem do niej następnego poranka. Chyba ją obudziłem, bo otworzyła mi w piżamach, z tak zwanym artystycznym nieładem na głowie. Uśmiechnęła się zawstydzona, po czym wtuliła się we mnie. Pogładziłem ją po plecach, a ona mruknęła cichutko. 
          - Zjesz coś? - zapytała, nie odrywając się ode mnie. Uwielbiałem te chwile, były dla mnie jak prezent od losu. Zrobię wszystko, aby mnie pokochała. Absolutnie. 
          - Ciebie - zaśmialiśmy się. - Nie żartuję - wziąłem ją na ręce i popędziłem do salonu. Piszczała, jednocześnie się śmiejąc, gdy ją łaskotałem, leżąc z nią na kanapie.
W pewnym momencie nasze twarze znalazły się blisko siebie. Jej błękitne tęczówki wpatrywały się we mnie. Nie zastanawiałem się, spróbowałem. taka okazja zdarza się raz na milion...
Jej oddech spowolniał, mój podobnie. Przysunąłem się jeszcze bliżej, delikatnie muskając jej wargi. Zaskoczyłem ją tym gestem, myślałem w dodatku, że mnie odrzuci, a tu... Jej usta złapały mój rytm, a palce wpłotły się we włosy. 
          - Kocham Cię, Ines - wyszeptałem, trącając jej nos swoim. W jej oczach zauważyłem błysk, a także kłębiące się łzy. Z rozwartych warg wydostawał się urwany oddech, a drżące dłonie przesunęły się w stronę policzka... 
          - Nawet nie wiesz, jak bardzo - wtuliła się we mnie z całych sił.



____________________
kocham to, że w tym fanfiction wszystko szybko się dzieje XD ale to jest tak, jak w normalnym życiu... liczę, że się podoba i widzimy się w kolejnym ;) 

poniedziałek, 19 października 2015

sechs - die hilfe

A jednak... Stało się to, co mówiła jego matka. Wyjechał stąd, zmienił brawy klubowe, otoczenie... Ale nikt nie wiedział czemu, co było tym spowodowane...
Kolejne dni po wyjściu ze szpitala wyglądały tak samo - budziłam się o ósmej rano i cały dzień spędzałam w łóżku, leżąc i wspominając, jak to wszystko wyglądało. Jedynym okresem, gdy wychodziłam z łóżka były potrzeby fizjologiczne i jedzenie. Nic więcej.
Dużo wtedy płakałam. Wstawałam z przeschniętymi z powodu braku łez oczami, a w ciągu dnia nawet tego braku nie uzupełniałam. Pusta kolej życia.
Dość często słyszałam, jak mój tata rozmawiał z kimś w drugim pokoju. Często używał mojego imienia. Jego tak samo... Ale głównie w tym złym sensie. To już mnie przerastało... Ale nie mogłam go zostawić... Wiem, że i mu ciężko, ale ja nie potrafię inaczej. Nigdy wcześniej nie czułam takiej pustki, jak po tym, gdy odszedł. Odkochał się. Stchórzył. Może wcześniej też mnie nie kochał, a to była głupia zagrywka, by mnie wykorzystać? Rok czasu gry...
Osiem tygodni po jego wyjeździe wszystko zaczęło chyba wracać do normy. Psycholog, do którego tata zaprowadzał mnie siłą, dawał swoje. Opuszczałam zacisze swojego pokoju, spędzałam czas z ojcem, sprzątałam, gotowałam... Ale dalej byłam pusta, nie do życia.
Starałam się zakrywać "pamiątkę" jaką po sobie zostawił...
sierpień, 2014

          - Ines, słonko, dalej jesteś piękna - jęknął tato, widząc mnie w łazience. Doskonaliłam swój standardowy makijaż-tona podkładu, a to wszytko po to, by zasłonić bliznę na policzku. Kiedyś trzeba było wyjść do ludzi...
          - Jak widać, po tym co zrobił, to nie.
          - Odłóż to. Nie potrzebujesz tego - wszedł do łazienki i stanął obok mnie, wyciągając rękę. - Poza tym masz gościa.
          - Tym bardziej muszę to zakryć - złapał moje nadgarstki. - Tato, proszę Cię. Muszę.
          - Nie. On chce Cię zobaczyć teraz.
Chwilę wrogo na siebie patrzyliśmy. Nie potrafiłam się mu sprzeciwić, wiedział, co jest dla mnie dobre... Nawet jeśli działa to na mnie negatywnie.
          - Dobrze... - rozluźnił uścisk, a ja postawiłam kosmetyki na ich poprzednim miejscu. Odsunął się i opuścił pomieszczenie. Resztką woli wstrzymałam się przed ponowną chęcią poprawiania wyglądu i także wyszłam. W kuchni, przy stole siedział blond włosy chłopak. Miałam wielką ochotę pisnąć z radości, ale gdy podniósł głowę moje nadzieje prysły jak bańka mydlana.
          - Hej In - uśmiechnął się lekko, podnosząc się z miejsca. Stanął metr ode mnie, wyciągając ręce przed siebie. Co on ode mnie chciał? Przecież to jeden z jego przyjaciół... - Twój tato zgodził się, abym mógł z Tobą porozmawiać. W sumie wraz z Pierrem jestem tu dość często... Chcemy Ci pomóc wrócić do normalnego życia.
          - Mitch... Po nim nic nie ma.
          - A właśnie, że jest - dołączył się trzeci głos.
          - Dzięki, że udało Ci się tak szybko zjawić - odwróciłam się, a w przejściu zobaczyłam Pierra Hojbjerga, jego... Jego najlepszego przyjaciela...
          - Nie ma za co - mruknął do niego, by całą swoją uwagę skupić na mnie. - Ines... Posłuchasz mnie, jeśli Cię o to poproszę?
          - Jeśli chcecie nawijać o nim, to możecie już iść. Ja już nic nie mam. Zabrał wszystko ze sobą.
          - Nie chcę o nim rozmawiać, nawet nie mam zamiaru - zapewnił mnie Duńczyk. - Chcemy porozmawiać z Tobą, o Tobie. Nie możesz się więcej załamywać. Każdy z nas na tym cierpi, słyszysz? Jesteś dla nas ważna i nie chcemy byś cierpiała.
          - To, że odszedł znaczy tylko o tym, że nie potrafił sobie z tym poradzić - dołączył się Weiser.
          - Łatwo Ci mówić. Ja bez niego nic nie mam...
          - Masz nas. Zawsze możesz na nas liczyć.
          - Ja... Ja nie mogę tak dłużej... - szepnęłam, ukrywając twarz w dłoniach. Osunęłam się na krzesło, a z moich oczu wypłynęły łzy. Rozmarzę się tylko, to nic w porównaniu z tym, co oni mi próbują przekazać. Że mam się pozbierać, że nie mogę okazywać swojej słabości...
Poczułam czyjś dotyk na swoich ramionach.
          - Jesteś dla nas cholernie ważna. Ty i Twoje dobro. Chcemy Ci pomóc, a do tego potrzebujemy też Twoich chęci - osobą, która mnie tuliła był Pierre.
          - Chcę zapomnieć o tym, ale... Nie umiem. To jest za świeże...
          - Minęły dwa miesiące. Mała, musisz wziąć się w garść, zaczynamy od teraz.
          - Od teraz?!
          - Tak, idziesz z nami na trening.
          - Ale...
          - Nie ma żadnego ale. Twój tata pozwolił nam Cię zabrać. Wyjdziesz do ludzi, poznasz nowe osoby...
          - Bboję się...
          - Od tego ja jestem - wtrącił się Niemiec. - Na razie nie uczestniczę w treningach, więc Ci potowarzyszę.
          - Nie mam wyboru, co nie?
          - Niestety, ale nie.
          - Tylko się po.. znaczy się zmyję ten podkład - ich surowe spojrzenia zmusiły mnie do zmiany postępowania. Czmyknęłam do łazienki i sięgnęłam po płyn do demakijażu. Nalałam odrobinę na wacik i przyłożyłam go do twarzy. Przecież... Nie potrafię, to za trudne. Zerknęłam na swoje odbicie w lustrze i się przeraziłam. O framugę drzwi opierał się Pierre, który bez słowa mi się przyglądał.
          - Nie potrafię...  - oparłam ręce na umywalce. - To trudniejsze, niż myślisz.
          - Od tego jesteśmy. By pomóc Ci przezwyciężyć to wszystko... - stanął za mną. Ostrożnie złapał mnie za biodra i obrócił przodem do siebie. Następnie zabrał mi wacik i przyłożył go do policzka. Z każdą chwilą czułam się gorzej. Zauważał to, co chciałam ukryć przed wszystkimi.
          - I jak?
          - Źle... - odłożył używaną rzecz na blat i... Przytulił mnie.
          - Nie martw się - szepnął mi na ucho. - Obiecuję Ci, że od dzisiaj będzie już tylko lepiej. Na wszystko - chwilę potrwaliśmy w ciszy.
Poczułam się komuś potrzebna. I to nie tacie.

~*~*~*~


Z dniem, kiedy to wyjechał, wręcz go znienawidziłem. Skrzywdził ją. Jakby nie umiał inaczej tego rozegrać...
Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by o nim zapomniała i... Wybrała mnie. Tak, mnie. Wiem, że to nie powinno mieć miejsca, bo Patrick był moim najlepszym przyjacielem, ale stało się... Teraz, gdy stchórzył, gdy wyjechał... Postaram się wykorzystać zaistniałą szansę. Ale najpierw muszę zmierzyć się z czekaniem, aż wszystko wróci do normalności... Potem postaram się zdobyć jej serce.
Nadal nie potrafię zrozumieć jego postępowania. Wyjechał... Tak po prostu, nic nikomu nie mówiąc, gdzie, kiedy i czy w ogóle wróci... Nic. Jego rodzice też nic nie chcą mówić... Dziwne.
Jej ojciec często mi opowiadał o tym, co się z nią działo w pierwszych dniach po jego ucieczce. O tym, że budziła się w nocy, że gdyby nie psycholog, to prawie popadła w depresję... Serce mi się krajało, gdy tego słuchałem. Czasem w ciągu dnia było słychać jej płacz... Często przychodziłem, to wszystko wiedziałem... I słyszałem...
          - Gotowa? - spytałem, przerywając ciszę i chwilę, kiedy to mogłem mieć ją tylko dla siebie.
          - Nie wiem, ale... Chyba tak.
          - Będzie dobrze - próbowałem ją pocieszyć, ale ta tylko westchnęła. Opuściłem ręce i wyszliśmy z łazienki. Mitch już czekał przy wyjściu. Nic nie powiedział, tylko otworzył drzwi wyjściowe.
          - A mój tata gdzie?
          - Pojechał do pracy - odpowiedział jej Weiser, idący przed nami. Po zejściu z drugiego piętra opuściliśmy kamienicę i wsiedliśmy do samochodu Niemca.
Całą drogę na Saebener Strasse przyglądałem się jej. Siedziała cicho, nic nie mówiła, tępo spoglądała na widoki za oknem. Gdyby teraz widział, co jej zrobił... Albo... Gdybym miał go pod ręką...
          - No mała, wysiadamy - zarządził Mitch, gasząc silnik. Opuściłem pojazd i poszedłem po torbę, schowaną w bagażniku, tymczasem mój przyjaciel czekał, aż dziewczyna wyjdzie. Wiedziałem, że nim z chęcią będzie chciała go opuszczać, to trochę minie... - Ines, oni Cię tam nie zagryzą.
          - Skąd wiesz?
          - Wiem, bo tam gram i jak widzisz, to żyję jeszcze. Pierre tak samo.
Po chwili już stała przed nami z przerażoną miną. Nerwowo rozglądała się wkoło.
          - Ines... - szepnąłem, przysuwając się bliżej. - Już zrobiłaś krok do przodu. Postaw teraz drugi...
          - Nie zostawicie mnie?
          - Przecież wiesz, że zawsze będę przy Tobie - z Tobą z czasem też-dodałem w myślach.
          - Ja tak samo - przyrzekł blondyn, przytulając ją do siebie. Zerknął na mnie porozumiewawczo, skinąłem głową i w miarę dyskretnie oddaliłem się od nich na trening.


___________
chciałabym z największą przyjemnością powitać dwójkę panów ze zdjęcia;) Ines zacznie nowy etap, czy zaginie pośród tego wszystkiego?... 
Od dziś rozdziały będą co tydzień w poniedziałek! wcale nie chcę przyspieszyć skończenia tego opowiadania.

środa, 14 października 2015

fünf - der schmerz

maj, 2014

Gdzie ja jestem? - To była pierwsza myśl, która mi się nasunęła tuż po przebudzeniu. Potem usłyszałam pikania aparatur. Szpital? Co ja tu robię?
I wtedy mi się przypomniało. Ulewa. Wracaliśmy z imprezy. Auto wpadło w poślizg... Jechałam bez pasów... A reszta... Reszta to odległe wydarzenia.
          - Ines - moich uszu doszedł jego przejęty głos. - Przepraszam - ostrożnie ujął moją głoń, siadając na skraju łóżka.
          - Patrick... - wyszeptałam cicho, czując ból całej twarzy. Spojrzałam w jego niebieskie tęczówki. Był wymęczony... - To moja wina...
          - Mogłem sprawdzić, czy się zapięłaś. Jak się czujesz...?
          - Twarz... - zacisnął wargi i oczy. - Co...co się stało?
          - Miałaś zabieg, ponieważ miałaś kilka odłamków szyby w policzku... - z każdym jego słowem moje oczy rozwierały się coraz bardziej. - Gdybyśmy nie jechali w tę pogodę... Wszystko byłoby inaczej. Nie przemęczaj się, by nie bolało Cię bardziej - czułam ból, który w nim był. To...To było okropne uczucie.
          - Co się stało? - ignorowałam jego zalecenie, muszę się dowiedzieć co z nim.
          - Moi rodzice obarczają Cię winą za ten cały wypadek - spuścił głowę.
          - Bo tak jest.
          - Nie, Ines. Policjanci ustalili, że jest to spowodowane złymi warunkami drogowymi. To nie Twoja wina, słyszysz? Nie obwiniaj się, bo tak nie jest.
          - Boli... - z moich oczu wypłynęła łza. Boli, cholernie bardzo. Przecież usunęli mi to wszystko, nie powinno już tak być, prawda?
          - Zawołam pielęgniarkę, da Ci coś przeciwbólowego.
          - Dzięki - uśmiechnął się blado, wciskając biały przycisk obok mojego łóżka. Chwilę potem do pokoju zawitała kobieta w białym kitlu z niebieską tacą w rękach.
          - Witam, jak się czujesz? - zwróciła się do mnie miłym głosem.
          - Bywało lepiej... - westchnęłam cichutko.
          - Już jutro zdejmiemy Ci opatrunek i zobaczymy, co powie lekarz.
          - Op... Opatrunek? - zdziwiłam się. A więc to z tego miejsca pochodził ból...
          - Jeden z odłamków był ogromny... - powiedział szeptem. Ścisnęłam mocniej jego rękę. Sprawiał wrażenie winnego wszystkiemu, a przecież... Tak nie było.
Kobieta wstrzyknęła do kroplówki przeźroczystą ciecz. Odetchnęłam głębiej, czując dziwną falę spokoju.
          - No i proszę. Powinno Ci się polepszyć
          - Dziękuję - rzekłam do pielęgniarki, a jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech.
          - Od tego właśnie jestem. Patrick, zdrzemnij się, źle wyglądasz - zwróciła się do mojego ukochanego.
          - Czuję się świetnie - dalej stał przy swoim, a pracownica szpitala tylko westchnęła.
          - Do zobaczenia potem! - zniknęła za drzwiami, a ja próbowałam się przesunąć, jednocześnie starając się nie rozerwać żadnej rurki.
          - Ines, co Ty wyprawiasz?! - przeraził się i złapał mnie za ramiona, próbując mnie wstrzymać.
          - Jak to co? Robię Ci miejsce na łóżku, nie widać?
          - Jeszcze coś rozłączysz.
          - To mi pomóż - rozkazałam, a ten zabrał się do roboty z głośnym odetchnięciem. Jakąś minutę potem siedział, a raczej półleżał już obok mnie.
          - Wygodnie? - odezwał się po jakimś czasie.
          - Nawet nie wiesz, jak bardzo - wtuliłam się w niego bardziej, a jego usta musnęły moje włosy. Z każdą chwilą sen wygrywał z moją silną wolą.
          - Śpij, kochanie, nie powinnaś się przemęczać - szepnął miękko, odkrywając mnie kołdrą.
          - Nie odchodź - poprosiłam cicho.
          - Nie odejdę - zapewnił.

Z każdym dniem było ze mną coraz lepiej. Niestety... Mój chłopak nie mógł mi towarzyszyć w trakcie mojego pobytu tutaj... W tym czasie odwiedziła mnie niemal cała drużyna małego Bayernu, moi znajomi ze szkoły i rodzina... Nawet była jego mama...
          - Dobry wieczór, Ines - zaczęła całkiem spokojnie, zajmując miejsce na krzesełku. Nigdy bym nie podejrzewała tego, co ma się zaraz wydarzyć...
          - Dobry wieczór... - odparłam niepewnie.
          - Jak się czujesz?
          - Z każdym dniem jest coraz lepiej, lekarz powiedział, że blizna dobrze się goi.
          - To świetnie! - czuć było sztuczną radość... Co ja zrobiłam tej kobiecie... - Nie będziesz miała problemów w dalszym życiu.
          - Nawet jeśli cos by się działo, to Patrick obiecał być ze mną...
          - A to juz nie takie łatwe, moja droga.
          - Jak to? - spytałam, niemile zaskoczona.
          - Patrick przenosi się do innego klubu.
          - Pani chyba żartuje... - przerazilam się. Jak to "przenosi"?? A ja? Co ze mną? Czemu nic mi nie mówił o tym, że dostał ofertę?
          - Czy ja wyglądam na taką osobę? Dostał kuszącą propozycję, długo się nie wahał nad jej podjęciem.
          - Pani kłamie... On tu zostaje.
          - Właśnie, że nie, dziecko - po pomoc sięgnęła do torby. Wyciągnęła z niej plik dokumentów. - Tu masz kopię jego nowej umowy.
Nie zagłębiałam się w nią, każde kolejne czytane słowo wywoływało w moim sercu większy ból... Jak on tak mógł... W sekrecie przede mną... Jego wybor boli.
          - Ale jak to... Nic mi nie mówił...
          - Po prostu się bał, a ja nie mogłam znieść tego, że jesteś niedoinformowana.
          - Czemu pani nam to robi?
          - Bayern nie daje mu tego, czego oczekuje.
          - Nigdy nie narzekał - rzekłam pewnie.
          - Po prostu nie chciał Cię obarczać swoimi problemami - poczułam się jak ostatnia kretynka. On narzekał? Nie chciał mi tego powiedzieć? Czemu to ukrył? Mieliśmy mówić sobie o wszystkim... Przecież na tym się opiera związek, prawda?
          - Zapomnij o nim, zachowuj się tak, jakbyście się nigdy nie poznali. On... Dla Ciebie już nie istnieje - podniosła się z krzesełka i odeszła, nawet się nie żegnając.
Czułam, jak moje serce pęka na miliony kawałków. Odwidziałam mu się, że to zrobił? A może już dawno coś było... Może ma inną...? Nie wiem, nic nie wiem...
W oczach stanęły mi łzy. Nie musiałam długo czekać, aż ich potok wypłynie, mocząc koszulę, pozostałe opatrunki... Straciłam wszystko...

~*~*~*~

Poczułem się jak ostatni kłamca. Ona nie wie... A ja nie mogę jej tego powiedzieć. Załamie się, a ja nic z tym nie będę mógł zrobić. Nienawidzę ich za to, że odbierają mi ją. Moją ukochaną. 
Dopełnili tego, czego chcieli. Załatwili wszelkie formalności z moimi przenosinami, a mnie postawili przed faktem dokonanym! Czy to są rodzice, którzy dbają o dobro własnego dziecka? O jego życie, jego szczęście?
Obiecali, że zrobią wszystko, byśmy się rozdzielili... I to zrobili... Nie zważając na nasze uczucia, na nic...
Urwałem się godzinę wcześniej z domu przed planowanym wylotem, by ją zobaczyć. Choć na chwilę. Nim nasze drogi się rozejdą.
Chwilę się krzątałem przed salą, zastanawiając się nad tym, co zrobię, jak nie będzie spała. W sumie było już późno, a to, że wpuścili mnie na oddział to zasługa pana Schulza, mojego lekarza, który pomógł mi na samym początku.
Nieśmiało nacisnąłem klamkę od drzwi, czując, jak serce podchodzi mi do gardła. Na moje nieszczęście spała. Jej ramiona nerwowo oplatały poduszkę, a na policzkach było widać zaschniętą strużkę łez. Czemu płakała? Coś się jej stało? A może to przeze mnie...
Klęknąłem przed jej łóżkiem, słysząc niespokojne bicie swojego serca. Może ktoś jej powiedział o tym, że moi rodzice nas rozdzielają? Cóż... Nie dowiem się tego, przecież mnie tu już nie będzie...
Po kikunastu minutach wpatrywania się w nią powoli podniosłem się z klęczek. Z każdą nadchodzącą chwilą coraz ciężej było mi przyswoić się z myślą, że usuwam się z jej życia. To bolało.
          - Kocham Cię - szepnąłem, nim opuściłem salę.


__________________________
NA MILION PROCENT NIKT NIE WIEDZIAŁ, ŻE TAK DOWALĘ XDXD nikt! Wybacz Patrick, ale to wina Twoich rodziców, wiem, że kochasz In :v 
Także więc oddaję w Wasze ręcę rozdział zatytuowany "ból" nie bez powodu XD ale spokojnie, wszystko się skończy różowo. za różowo XD
liczę na Wasze opinie! :)

P.S. kuknijcie w bohaterów, zaszły drobne zmiany ;) 

środa, 30 września 2015

vier - der unfall

maj, 2014

To takie słodkie, że pamiętał! Nie spodziewałam się tego... Takiego chłopaka jak on, to tylko pozazdrościć...
          - Patrzcie, nawet się nie napił! - zaśmiał się Ylli, jeden z wielu, który zdążył coś wypić.
          - Nie staczam się tak jak Wy - mój chłopak pokazał mu język.
          - Patrick, jedno piwo nie zaszkodzi, poza tym jest co opić, prawda? - dołączył się Alessandro.
          - Ajaj, kapitanie! - zasalutował Kevin, podając Weihrauchowi świeżo otwartą butelkę. Niemiec spojrzał na mnie znacząco, jakby chciał się upewnić, czy może. Westchnęłam, po co się mnie o to pytał? Przecież miał do tego prawo, jego matką nie jestem. Kiwnęłam głową na zatwierdzenie.
          - Bolało? - spytał Sallahi, gdy ten upił łyka.
          - Nie bardziej niż Ciebie - odparł, powtarzając czynność.
Bawiliśmy się tam do drugiej, może trzeciej. Chłopacy w międzyczasie wyciągnęli coś mocniejszego, ale Patrick nie dał im się i skończył na dwóch piwach.
Po sprzątnięciu wszelkiej bytności imprezy i odwiezieniu kilku spitych, postanowiliśmy wrócić do domu. Chłopak zapewnił mnie, że zdążył wytrzeźwieć. Co miałam zrobić, jak mu nie uwierzyć? Poza tym, według mnie wyglądał na takiego, sprzątał i odprowadzał pijanych do samochodu bez niczego.
Jechaliśmy spokojnie główną autostradą, sporadycznie przejeżdżało jakieś auto. Może dlatego, że zaczęło padać. Chociaż nie, cofam. Lać. Lało jak z cebra, dlatego starał się jechać uważnie.
          - Uważaj, proszę Cię - szepnęłam, gdy ten skupiony lustrował drogę.
          - Jadę, nie martw się - zapewnił, jednak tak bardzo się myląc...
W pewnym momencie wpadliśmy w poślizg, sunęliśmy po jezdni zdani na łaskę boga, gdy auto nagle na czymś się zatrzymało. To co potem się działo... Oznaczało zbliżający się koniec.

~*~*~*~


Kurwa. Mieliśmy wypadek. Gdy się ocknąłem, leżałem z głową na kierownicy. A Ines... Gdzie ona? Gwałtownie się poruszyłem, a moją głowę przeszył niemiłosierny ból, który starałem się ignorować. Ważniejsza była moja dziewczyna i to, co gdzie ona jest. Nie wiem jakim cudem, ale opuściłem auto i ruszyłem w jej poszukiwaniach przez ten cholerny deszcz, który jest głównym winowajcą całego zajścia. Przeszedłem z dwa, trzy metry, jak głupi nawołując ją po imieniu, gdy natknąłem się na leżącą postać.
          - Ines! - ryknąłem, orientując się, że to ona. Nie reagowała, ni nic. Sięgnąłem po telefon i połączyłem się z pogotowiem, by jak najszybciej przyjechali. Po zakończeniu rozmowy wykonałem najpotrzebniejsze rzeczy, by jakimś cudem odzyskała przytomność. Przeraziłem się bardziej, gdy zauważyłem, że jej policzek był przecięty i wydostawała się z niego krew. Przecież chyba zapięła pas... Chyba.
Klęczałem, mokłem i płakałem. To moja wina, cholera. Gdybym tylko wiedział, że będzie taka pogoda, nigdy bym nie wracał samochodem, wolałbym tam już przeczekać do rana. Byłoby o wiele bezpieczniej.
Medycy przyjechali po kilkunastu minutach od mojego telefonu i w ekspresowym tempie przetransportowali nas do karetki.
          - Policja została wezwana? - odezwał się ratownik, przeczyszczając mi ranę na głowie.
          - Nie, nie było czasu - odparłem cicho.
          - Wiesz, że trzeba to zrobić?
          - Wiem. Ale nie teraz. Muszę być przy niej - drugi lekarz sprawdzał, czy nie doznała innych zewnętrznych obrażeń.
Pół godziny potem leżałem już na segregacji, a Ines, która dalej była nieprzytomna, miała usuwane operacyjnie odłamki szkła, które dostały się do jej ciała. Najwyraźniej nie zapięła pasów, a ja idiota tego nie dopilnowałem...
          - Chcesz po kogoś zadzwonić? - zwróciła się do mnie pielęgniarka, a ja pokręciłem przecząco głową. Jeszcze moi rodzice coś sobie ubzdurają, że to jej wina, ten cały wypadek. A tak nie było przecież, prawda? Wina pogody.

          - Piłeś coś ostatnio? - zapytał lekarz, mając w ręku moje wyniki. Bylem właśnie w jego gabinecie i czekałem na to, aż mi powie, co z nią jest.
          - Kilka godzin temu... Trzy piwa - przyznałem się bez bicia. I tak by się wydało. - Ale jestem całkowicie trzeźwy. Mogę panu opowiedzieć bieg całej imprezy i jak doszło do wypadku. Wszystko pamiętam.
          - Wiesz, że jak policja się dowie, to kolorowo nie będzie?
          - "Szczególnie jak jesteś piłkarzem" tak, znam tę przyśpiewkę. Obiecuję na wszystko, jestem trzeźwy.
          - Widzę, ale wiesz, że badania krwi wykazują, ze w Twoim organizmie występują śladowe ilości alkoholu.
          - Śladowe..
          - Ale występują.
          - Bardzo będę miał przekichane, jak policja się dowie?
          - Wiesz... Na prawie się nie znam, ale będą mogli Ci postawić zarzut spowodowania wypadku.
          - Ale to nie przeze mnie! Jechałem ostrożnie, aż za bardzo...
          - Patrick, spokojnie - medyk położył rękę na moim ramieniu. - Naszym obowiązkiem jest wezwanie policji, a nie chcę, byś miał problemy...
          - Wiem, ja też tego nie chcę.
          - Mam dla Ciebie propozycję, nie do odrzucenia - skupiłem na nim całą swoją uwagę, a ten rozejrzał się wkoło, nie chcąc, by ktoś to usłyszał. - Powtórzymy badania rano, wtedy nie wykaże alkoholu we krwi. Potem porozmawiamy z pielęgniarką, by przesunęła godzinę przyjęcia, by było bardziej rzeczywiste...
Nie było to przypadkiem przestępstwem? Ale... Jeśli ma mi to pomóc...
          - Zgadzam się.

Przed południem powiadomiono ojca Ines. Moich dalej nie, bo po co mi oni? Z lekarzem działaliśmy według ustalonej wersji, deszcz lał całą noc i większość poranka, więc łatwo dało się uwierzyć. A jak się faktycznie okazało, In jechała bez pasów... Jak moi rodzice się dowiedzą, to będzie kicha nad kichami.
          - Dzieciaki! - zawołał pan Thomas, podchodząc do mojego łóżka. Dalej kazali mi leżeć, chociaż nic mi nie było, wstrząśnienie mózgu jak się pojawiło, tak zniknęło. Mimo to, dla podtrzymania wersji zdarzeń leżałem i dostawałem kurwicy. - Gdzie Ines?!
          - Miała zabieg, leży na pooperacyjnym.
          - Patrick... Jak do tego doszło? - zacisnąłem wargi, musiałem trzymać wersję. A potem jak się dowiedzą? Coś wymyślimy.
          - Wracałem z nią w tę ulewę, jechałem powoli... Lecz na nic się to nie zdało, wpadliśmy w poślizg i wylądowaliśmy za autostradą. A Ines pasów jeszcze nie zapięła... Wyleciała z auta, znalazłem ją z trzy metry dalej, z odłamkami szkła wkoło... - ukryłem twarz w dłoniach, ledwo wstrzymując się przed płaczem. - Proszę pana, to moja wina, nie powinienem jechać.
          - Patrick, to nie Twoja wina! To po prostu musiał być nieszczęśliwy wypadek... Można iść do niej?
          - Nie wiem, kazali mi leżeć, ale można się spytać - miałem cholerne poczucie winy. Nikt inny nie jest winien, tylko ja...
Jak powiedziałem, tak zrobił. Poszedł do pielęgniarki, która wreszcie pozwoliła mi się ruszyć z tego łóżka i do niej pójść. Leżała, dalej nieprzytomna. Na moje szczęście wszystko przebiegło pomyślnie i mieliśmy czekać na jej wybudzenie. Miała zabandażowaną połowę twarzy... Na ten widok nie wytrzymałem, a po moich policzkach pociekły łzy. Do cholery, to moja wina, mogłem nie wsiadać do tego auta tej nocy...



____________
zaczynam rujnować jej życie, jezu :') ale jestem okropna, no ale cóż, takie życie :v :D
liczę na Wasze opinie! :)